piątek, 31 maja 2013

Gillette Venus&Olay, maszynka, żel do golenia

W środę, zaraz po powrocie ze szkoły czekała na mnie w domu wyśmienita niespodzianka. Kurier kilka minut przed moim przyjściem dostarczył paczkę od jednego z kobiecych portali, w której spodziewałam się czego mogę szukać. W środku znalazłam piękne, złote pudełko zamykane na magnes od Glossybox, w którym były dwa produkty - maszynka i żel do golenia Gillette Venus&Olay.

Lato idzie, więc idealna, aby pora odsłonić nieco skóry, nieprawdaż? :-)

Venus - światowy lider w dziedzinie depilacji, podjął współpracę z Olay - światowym liderem w dziedzinie pielęgnacji skóry, aby sprostać potrzebom kobiet.

Gilette Venus&Olay to seria kosmetyków dla nas - kobiet, które posiadają delikatną skórę, wymagającą specjalnej pielęgnacji. Producent obiecuje, że nasza skóra po goleniu pozostanie idealna gładka, miękka i nawilżona, natomiast receptura Olay zapewnia, że każdy ruch zachwyca i przyciąga uwagę, a to wszystko za sprawą idealnie gładkiej i bosko pięknej skóry nóg. Klucz do sukcesu?


Maszynka Gillette Venus&Olay to podobno kompleksowy produkt zapewniający skórze troskliwą opiekę godną prawdziwej bogini i to wszystko w mgnieniu oka oraz w maksymalnie uproszczonej formie. 


W opakowaniu znalazłam jeden wkład do maszynki, rękojeść i zaczep pozwalający osuszyć produkt przed następnym użyciem.

Rękojeść jest wygodna, nie wyślizguje się z dłoni podczas używania, jest elastyczna i naprawdę aż ciężko się do czegoś przyczepić. 

Biały, niewielkich rozmiarów zaczep od razu wylądował u mnie w łazience, na ścianie obok wanny. Do tej pory miałam w zwyczaju trzymać swoje maszynki bezpośrednio na półkach, w kosmetyczce bądź po prostu na wannie. Kiedy go tylko zobaczyłam od razu wiedziałam, że zostanie on u mnie nawet jak przestanę korzystać z maszynki marki Gilette Venus&Olay. Genialna, przydatna rzecz zajmująca tyle miejsca, co i nic.

Produkt potrafi ucieszyć oko. Złoty kolor sprawia, że zwykła czynność staje się niezwykła, przyjemna. Lubię mieć rzeczy, które nie dość, że dobrze spełniają swoje zadanie to jeszcze genialnie wyglądają!


Moją uwagę przykuły ostrza umieszczone blisko siebie. Podobno jest to pierwsze takie pięcioostrzowe narzędzie do golenia dla kobiet. Dopasowuje się do kształtów ciała, delikatnie i naprawdę precyzyjnie usuwa niepotrzebne włoski i nadaje skórze gładkości przez co teraz, pisząc ten post, ciągle dotykam swoje nogi :-)


A wbudowane paski (które swoją drogą pachnął nieziemsko, albo i jeszcze lepiej, ale o tym zaraz) gwarantują nawilżenie i poślizg maszynki. Przy użyciu wody żel  uwalnia się samoczynnie. Do depilacji nie potrzebne są dodatkowe żele, mydła i inne środki. 

Najbardziej urzekł mnie jednak zapach! Uwielbiam karmel i brzoskwinię pod każdym względem i tutaj to połączenie sprawdziło się idealnie. Zakochałam się. Nieziemska woń produktu gościła jeszcze cały dzień w mojej łazience, przez co młodszy brat stwierdził nawet, że kupiłam sobie kolejną perfumę. Niestety, na nogach zapach się nie utrzymał, a szkoda.

Jedynym minusem tej maszynki jest chyba tak naprawdę cena. Podejrzewam, że gdyby to urządzenie przeznaczone dla kobiet było tańsze to porzuciłabym wszystkie inne w niepamięć i namiętnie korzystała tylko z tej. 

Produkt kosztuje około 57 zł, a cztery wkłady blisko 100 zł. 

Z ciekawości zerknęłam na nasze polskie allegro i uśmiechnęłam się sama do siebie. Maszynkę jak i same wkłady można kupić w niższej cenie.


Jak pisałam wcześniej, na początku wpisu oprócz maszynki w złotym pudelku znalazłam także inny produkt tej samej marki. Żel do golenia Gillette Venus&Olay zmiękcza i wygładza skórę sprawiając, że po goleniu staje się idealnie nawilżona i piękna.

Opakowanie ma również złote kolory - producent zadbał o to, aby nie tylko maszynka cieszyła oko.

Zresztą... ten kosmetyk też ma obłędny zapach, chociaż nie już tak bardzo jak maszynka. 

Otwieranie czy zamykanie tego kosmetyku nie sprawia problemów nawet z mokrymi dłońmi i w wannie pełnej wody. Produkt nie wyślizguje się z rąk.



Żel Gilette Venus&Olay jest łatwy do aplikacji. Dawanie go bezpośrednio na skórę nie sprawia żadnych problemów. Dobrze się pieni i na moje oko jest wydajny. Wystarczy niewielka ilość niebieskiego produktu. Kolor przypomina mi bajkę dzieciństwa - "Smerfy". Na zdjęciu jest on trochę przekłamany.

Mam cichą nadzieje, że żel będzie idealnie także współpracował z tańszymi maszynkami. No... musi! :-)

Produkt jest zamknięty w 200 ml i kosztuje około 20 zł.

Zarówno jak z jednego tak i z drugiego produktu jestem bardzo zadowolona. Producent nie skłamał składając różne obietnice, które przetaczałam w notce.  Nie wiem czy skuszę się ponownie na maszynkę z powodu przerażającej ceny jednak myślę, że żel zagości u mnie jeszcze nie raz i nie dwa. Obydwa produktu pozwalają na stu procentowy relaks przy zwykłej czynności.

Testowanie dzięki serwisowi:

środa, 29 maja 2013

My sekret, pachnące lakiery


źródło zdjęć: Google Grafika

Tym razem, w tak zwanym międzyczasie - pomiędzy opiniami produktów, a postami "zrób to sam", przychodzę do Was z nowinką.

My Secret to firma, która pozwala odkryć świat bajecznych kolorów. Zawsze zaskakuje mnie swoimi edycjami limitowanych pośród lakierów i tak jest tym razem. Ostatnio pojawiają się piaski i przeróżne inne nowości, w takim razie i ta firma zadbała o to, by kolejny zmysł - węch czuł się bardzo dobrze w swojej roli.

Od 1 czerwca w drogeriach "Natura" będzie można nabyć lakiery, które pachną podczas wysychania i nie tylko podbijają serce, ale i oczy! Pomysł pachnących lakierów jest miłą odmianą od drażniącego, "codziennego" zapachu.

Limitowana edycja My Secret składa się z czterech kolorów:

źródło zdjęć: Google Grafika

Kiwi (#167) - piękna, soczysta wiosenna zieleń z czarnymi drobinkami. Wygląda apetycznie i naprawdę przypomina kiwi! Ten kolor skradł mi zarówno serce, jak i oczy. Zresztą nie tylko mi - nawet Mój Mężczyzna twierdzi, że ma w sobie "to coś"! :-) Zdecydowanie mogę go nazwać ulubionym tej edycji.

źródło zdjęć: Google Grafika

Fruit Coctail (#168) - lubię niebieski, a ten odcień wpadający lekko w fiolet też kusi...

źródło zdjęć: Google Grafika


Candy (#169) - odcień przygaszonego, brudnego różu. Klasyczny odcień, który nie wpadł mi aż tak w oko jak pozostałe.

źródło zdjęć: Google Grafika


Raspberry (#170) - naprawdę przypomina mi maliny, które zresztą lubię zjadać prosto z krzaka. Klasyk z piękna rodem - co tu więcej pisać?

Każdy odcień ma w sobie zdecydowanie "to coś" i szkoda, że My Secret zdecydowało się tylko na cztery!

Producent obiecuje nowoczesną, lekką formułę lakieru do paznokci, która zapewnia jego równomierne rozprowadzenie oraz zapobiega powstawaniu smug.

Coś czuję, że zrobię sobie mały prezencik na Dzień Dziecka... :-)

poniedziałek, 20 maja 2013

Mariza, lakier do paznokci


Lakier do paznokci marki Mariza mam już w swojej skromnej kolekcji naprawdę długo i co jakiś czas próbuję się do niego przekonać.

Kupiłam go z czystej ciekawości i marzę o wehikuł czasu!

Poręczna szklana buteleczka o pojemności 5 ml zawiera lakier niespodziankę, który tylko z pozoru wygląda świetnie.

Barwa produktu przypomina mi letni, truskawkowy kogiel mogel - jasny różowy, rozbielony czerwony... Sama nie mam pojęcia jak dokładnie określić odcień, a niestety akurat ten kosmetyk nie ma ani specjalnej nazwy, ani numerka - przynajmniej na moim opakowaniu.

Zaskoczona odkryłam w domu, że wykończenie lakieru jest perłowe. Nie jestem do końca do takich przekonana, no ale...

Niestety, odkąd tylko pamiętam dobry humor psuje nakładanie warstw na płytkę paznokci. Zawsze żałuję kupna tego produktu, po czym wrzucam go dalej do czerwonego pojemnika z nadzieją, że za jakiś czas podbije moje serce.

Krycie jest kompletną pomyłką. Dopiero po nałożeniu trzech, a nawet czterech warstw lakieru do paznokci, co doprowadza mnie do szału. Produkt pozostawia za sobą straszne smugi, mimo naprawdę wygodnego, małego pędzelka. Kiedy kosmetyk już wysechł zauważyłam na swoich paznokciach odciski palców, zadrapania i malutkie pęcherzyki powietrza.

Jestem rozczarowana jakością lakieru do paznokci marki Mariza.

Pocieszam się, że przynajmniej zmywanie lakieru nie sprawia problemów, tym, że produkt jest dość trwały - wytrzymuje na paznokciach około czterech dni oraz pomimo nałożonych trzech warstw schnie szybko.

Za ten kolorowy kosmetyk zapłaciłam około 4 zł, o ile mnie pamięć nie myli i więcej nie powtórzyłabym tego błędu.

Zawsze po użyciu odstawiałam go na półkę bez uśmiechu na twarzy. Nie jest to kolor moich marzeń, zdecydowanie. 

czwartek, 16 maja 2013

Bell, Professional Art French Chic Set


W środę postanowiłyśmy z mamą zainwestować w jakiś zestaw do French Manicure & Pedicure, z racji małego, rodzinnego, niedzielnego wydarzenia. Nasz wybór padł na Professional Art French Chic Set marki Bell.

Firma Bell jest uznanym producentem i dystrybutorem kosmetyków kolorowych. Istnieje na rynku od ponad 20 lat i jestem pewna, że każdy słyszał o niej chociażby jedno słowo.

W małym, papierowym opakowaniu znajdują się dwie buteleczki - każda ma po 5 g i jest ważna dwa lata od momentu otwarcia oraz biały prostokącik z szablonami do wzorków. Na pudełku oprócz podstawowych informacji (marka, skład i tak dalej...) jest instrukcja obsługi wyżej wspomnianych szablonów.


Białą farbką ART COVER możemy uzyskać efektowny wzorem, a transparentny lakier COLOUR FINISCH, który jest dostępny w sześciu mlecznych kolorach - od mlecznego poprzez róże i beże, na fiolecie kończąc, w tym trzy odcienie z drobinkami) sprawi, że płytka paznokcia będzie miała jednolity, estetyczny kolor.

W moje ręce oprócz białego lakieru trafił też obowiązkowy drugi w kolorze pąsowym z drobinkami - zestaw nr 40 (wolałabym chyba nie wiedzieć jaki mam numerek po tym jak zobaczyłam, że po "Nr" jest postawiona kropka...).

Przyznam szczerze, że lakiery powodują uśmiech na twarzy, chociaż biały mógłby być bardziej kryjący to jestem razem z mamą bardzo zadowolona. Lakiery są proste w obsłudze, mają typowe opakowanie, a pędzelek nie sprawia żadnych problemów. Myślę, że jedna warstwa COLOUR FINISCH spokojnie wystarczy, podczas używania ART COVER są potrzebne dwie. Produkty nie opryskują i do samego końca trzymają się naprawdę nieźle.

Ciężko mi ocenić po kilku dniach wydajność produktu i trwałość.


Oprócz dwóch lakierów do paznokci w opakowaniu znalazłam naklejki, szablony do wzorków - w sumie ponad czterdzieści sztuk. 

Zdobienia zawsze mogą się przydać, w końcu dzięki nim można ukryć niedociągnięcia i różne wpadki. Marka Bell wpadła na urozmaicenie klasycznego, francuskiego manicure, pedicure. Zestaw szablonów pozwala nam na malowanie serduszek, motylków, koniczynek, księżyców  bucików  gwiazdek czy kwiatków w różnym rozmiarze.

Używanie ich brzmi naprawdę prosto. Na paznokieć wystarczy nakleić szablon, zamalować pusty otwór i po  około minucie odkleić. Oczywiście później można całość pokryć lakierem do paznokci. Podobno jeden szablon do wzorków można użyć nawet pięciokrotnie! 

Pomysł z szablonami jest dobry, ale w połączeniu z czymś innym. Zdecydowanie wolę eleganckie i spokojne dłonie bez serduszek i innych zdobień. W tym przypadku wolę odpuścić sobie nutkę szaleństwa.


Za zestaw (dwa lakiery do paznokci plus szablon do wzorków) zapłaciłam w promocji 12.70zł - cena regularna to coś około 20zł. 

Podoba mi się to, że przyjemnie, łatwo w kilka minut możemy sobie pozwolić na French Manicure&Pedicure bez wychodzenia z domu. Jestem pewna, że lakiery do paznokci jeszcze nie raz i nie dwa zagoszczą na moich płytkach, a szablon do wzorków spróbuję wypróbować z innymi kolorami.

wtorek, 14 maja 2013

Eveline Cosmetics, SOS dla kruchych i łamliwych paznokci


Odkąd tylko pamiętam moje paznokcie były słabe, kruche, łamliwe i niesamowicie się rozdwajały. Mogłam je spokojnie powyginać na wszystkie strony. Próby stosowania przeróżnych tabletek i innych produktów kończyły się najczęściej niezbyt satysfakcjonującym efektem. 

Rok temu, tuż przed czterysta kilometrową podróżą zajrzałam do pobliskiej drogerii, gdzie moją uwagę przykuł jeden produkt - SOS dla kruchych i łamliwych paznokci. Niewiele myśląc chwyciłam kosmetyk w dłoń i podeszłam do kasy, mając cichą nadzieję, że pozbędę się raz na zawsze problemów, jednak z drugiej strony - nie czekałam na cud.

Producent obiecuje szybką pomoc dla kruchych i łamliwych paznokci. Kompleksowa, silnie działająca kuracja jest idealnym rozwiązaniem. W ciągu dziesięciu dni kuracji SOS paznokcie z dnia na dzień stają się nieprawdopodobnie mocne, elastyczne i piękne.

Na pierwszy rzut oka kosmetyk przypomina zwykły, kolorowy lakier do paznokci. Zarówno porównując opakowanie jak i pędzelek. 

Produkt dostajemy w estetycznej, prostokątnej buteleczce z za krótkim pędzelkiem - nie sięga dna dlatego też niemożliwe jest wydobycie kosmetyku do ostatniej kropli. Preparat ma jasnoróżowy kolor, który po trzech warstwach na płytce paznokcia daje ładny połysk. Konsystencja jest odpowiednia.

Odżywkę stosowałam zgodnie z zaleceniami - codziennie nakładałam jedną warstwę preparatu na paznokcie, a po trzech dniach zmyłam i rozpoczynałam czynność ponownie. Każda nałożona warstwa dogłębnie penetruje paznokieć, zapewniając ekstremalne wzmocnienie i utwardzenie płytki.

I... przyznaję się bez bicia - nie raz i nie dwa zapomniałam o nałożeniu kolejnej warstwy.

Producent zaleca stosowanie odżywki przez dziesięć dni. U mnie to trwało nieco dłużej. SOS dla kruchych i łamliwych paznokci używałam około trzech miesięcy z małymi przerwami.

Z biegiem czasu moje paznokcie stały się naprawdę wzmocnione, twardsze, a o rozdwajaniu zdążyłam zapomnieć! Odżywka zdecydowanie podbiła moje serce.

Niestety, kosmetyk w swoim składzie zawiera formaldehyd, który potrafi wyrządzić sporo złego. Bacznie obserwowałam swoje paznokcie (i nadal to robię), ale całe szczęście nie miałam żadnych problemów.

Za 12ml produktu zapłaciłam około 10zł.

Kiedy tylko będzie taka potrzeba od razu sięgnę po ten preparat, na pewno!

Dokładnie rok temu - w maju 2012 zaczęłam swoją przygodę z odżywkami Eveline, która trwa do dziś i wiem, że prędko się nie skończy! :-) Teraz jestem w połowie opakowania 8w1.